Archiwum | Bajkowa stopa RSS feed for this section

Kot w butach

20 Czer

Kocham tę bajkę. Pamiętam przecudne ilustracje z oszałamiającej urody kotem.

Eh, kto chce niech czyta…

„Dawno, dawno temu żył sobie młynarz, który miał trzech synów. Kiedy umarł, cały jego majątek miał zostać podzielony pomiędzy nich. Najstarszy otrzyma ł młyn, średni – osła i bryczkę, a najmłodszemu dostał się jedynie czarny kot młynarza.

– O mój Boże – powiedział chłopiec, gdy wziął na ręce kota i zaczął go delikatnie głaskać. – Jestem z ciebie bardzo dumny, ale naprawdę nie wiem jak możesz mi pomóc w utrzymaniu się.

– Zostaw to mnie, mój drogi panie – odrzekł kot, ocierając się głową o ramię chłopca. – Jeśli uda ci się kupić dla mnie duży worek i parę butów z cholewami, zobaczysz jak mogę ci służyć.

Tak więc syn młynarza wziął kilka ostatnich grosików jakie miał i kupił dla kota duży worek ze sznurkiem do zawiązywania. Potem zamówił u szewca żółte buty z cholewami, które jego zdaniem dobrze pasowałyby do czarnego futerka kota.

Kot był bardzo zadowolony z żółtych butów i włożył je od razu. Następnie pobiegł do ogrodu, ściął kilka dorodnych główek młodej sałaty, włożył je na spód worka i poszedł do lasu. Gdy dotarł do norki wielkiego zająca, położył otwarty worek na ziemi w taki sposób, by było widać, że w środku jest sałata, po czym odszedł cichutko i ukrył się w pobliżu za paprociami.

Wkrótce z norki wyjrzał tłusty, szary zając. Wyczuł sałatę i jego biały ogonek wyprostował się z radości, kiedy zwierzę wskoczyło do worka, aby rozpocząć ucztę. Wtedy Kot w Butach podkradł się szybko z drugiej strony i błyskawicznie zawiązał sznurki od worka i tym sposobem zając został złapany.

Potem kot zarzucił sobie worek na ramię i szedł w swoich żółtych butach, dopóki nie dotarł na dwór królewski. Drogę zagrodził mu jednak wartownik, który chciał go zatrzymać, ale kot trzymał głowę wysoko i powiedział wielkopańskim głosem:

– Kot pragnie zobaczyć króla.

W ten sposób przepuszczano go przez wszystkie drzwi i w końcu stanął przed obliczem królewskim.

– Wasza królewska mość – powiedział kot, kłaniając się bardzo nisko – przyniosłem ci tłustego zająca z posiadłości mojego pana, markiza de Karabas.

Król nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy spojrzał na kota w żółtych butach, ale przyjął dar z wdzięcznością i Kot w Butach opuścił dwór z wielką godnością.

Następnego dnia kot znów wziął swój worek, ale tym razem wsypał do niego garść ziaren i poszedł z nim na pole. Potem wyciągnął się w pobliżu udając martwego. Bardzo szybko pojawiły się dwie kuropatwy, które zaczęły dziobać pszenicę. Kiedy były tym zajęte, kot podkradł się cichutko i zaciągnął sznurki od worka tak szybko, że oba ptaki znalazły się w pułapce. Kot zarzucił sobie worek na ramię i znów wyruszył do pałacu królewskiego. Tym razem wartownik znał już Kota w Butach i z uśmiechem wpuścił go, wszyscy pozostali także ustępowali mu z drogi dopóki nie dostał się do samego króla.

– Mój pan, markiz de Karabas, prosi pokornie o przyjęcie tych dwóch kuropatw – powiedział Kot w Butach, kłaniając się z wdziękiem przed królem.

– Powiedz swojemu panu, markizowi, że z przyjemnością przyjmuję jego dar – rzekł król. – Jego posiadłość musi być naprawdę wspaniała.

Kot odpowiedział, że rzeczywiście tak jest, i odszedł kłaniając się nisko. Przed opuszczeniem dworu udało mu się jednak dowiedzieć, że król tego popołudnia wybiera się na przejażdżkę wraz ze swoją córką, księżniczką.

Nie tracąc ani chwili, Kot w Butach pobiegł z powrotem do swego pana i zaczął mu opowiadać o wizycie w pałacu.

– Mój drogi panie – ciągnął dalej kot. – Czy zrobisz dokładnie to, o co cię poproszę? Chcę, abyś dzisiejszego popołudnia poszedł nad rzekę i kąpał się w niej, a kiedy ktoś zapyta cię o imię, odpowiedz, że nazywasz się markiz de Karabas. Obiecaj mi to, proszę.

Syn młynarza uśmiechnął się słysząc tę dziwną prośbę, ale było mu tak smutno i czuł się tak beznadziejnie, że gotów był zrobić wszystko, co radził mu kot. Poszedł więc nad rzekę kąpać się, a kotu nakazał pilnować ubrań pozostawionych na brzegu.

To było dokładnie to, o co chodziło kotu – szybko zebrał ubrania swego pana i ukrył je za wielkim kamieniem. W tym samym momencie na drodze pojawiła się złota karoca króla.

– Pomocy! Pomocy! – zaczął krzyczeć kot. – Markiz de Karabas tonie!

Król natychmiast kazał zatrzymać karocę i nakazał służącym, by uratowali tonącego markiza. Wtedy kot podszedł do powozu i z kapeluszem w dłoni ukłonił się królowi i księżniczce.

– Cóż to za szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat przejeżdżaliście – powiedział. – Ale co to! Ktoś ukradł wszystkie ubrania markiza, które ten zostawił na brzegu, kiedy poszedł się kąpać, a do jego zamku jest zbyt daleko, by posłać po inne.

– Jeden z moich ludzi przywiezie natychmiast ubranie dla markiza – odrzekł król. I nie minęło wiele czasu, a syn młynarza był odziany w wyszywany złotą nitką strój i kapelusz z pióropuszem.

– To jest mój pan, markiz de Karabas – powiedział Kot w Butach z wdziękiem przedstawiając swego pana królowi i księżniczce. – Mamy nadzieję, że wasza królewska mość zechce pojechać z nami i zjeść obiad z markizem.

– Z największą przyjemnością – odpowiedział król i zaprosił markiza, aby usiadł w królewskiej karocy naprzeciwko księżniczki.

Kot zaś zniknął z widoku i pobiegł w te pędy na skróty zostawiając powóz daleko z tyłu. Najpierw udał się na pole, na którym kosiarze pracowicie kosili w upale siano.

– Hej tam! – krzyknął Kot w Butach, gdy kosiarze przerwali pracę i w zadziwieniu gapili się na czarnego kota w żółtych butach z cholewami. – Kiedy będzie przejeżdżał tędy król i zapyta do kogo należy to pole, macie odpowiedzieć: „Do markiza de Karabas, wasza królewska mość”. Jeśli nie zrobicie dokładnie tak, jak wam każę, zostaniecie powieszeni i posiekani jak mięso na kotlety.

Potem kot biegł dopóki nie trafi ł na pole, na którym żniwiarze kosili pszenicę.

– Hej tam! – powiedział Kot w Butach, machając do nich łapą. – Wkrótce będzie tędy przejeżdżał król. Kiedy zapyta was, kto jest właścicielem tego pola pszenicy, macie odpowiedzieć: „Markiz de Karabas, wasza królewska mość”. Jeśli odpowiecie inaczej, zostaniecie posiekani na małe kawałki, a to bardzo bolesna śmierć, zapewniam was.

Potem kot pobiegł dalej i biegł, aż dotarł do wielkiego zamku, w którym mieszka ł straszliwy wilkołak. Był tak przerażający i miał tak wielkie moce, że mieszkał zupełnie sam, bowiem nikt nie śmiał nawet zbliżać się do niego. Ale dzielny Kot w Butach śmiało zadzwonił do drzwi, a kiedy wilkołak otworzył i spojrzał gniewnie, kot ukłonił się uprzejmie i wszedł drobiąc kroczki, tak by było dobrze widać jego żółte buty. A wilkołak był tak zaskoczony widokiem dziwnego gościa, że tylko stał i gapił się z otwartymi ustami.

– Dzień dobry, wasza mość – rzekł spokojnie kot. – Tak wiele o tobie słyszałem, że postanowiłem złożyć ci wizytę, by cię poznać. Czy to prawda, że możesz zamienić się w dzikie zwierzę?

– A pewnie! Zaraz sam zobaczysz! – odpowiedział z zadowoleniem wilkołak, który był bardzo dumny ze wszystkich cudów jakie potrafił czynić.

I w jednej chwili zniknął, a w kierunku Kota w Butach rzucił się wielki, ryczący lew. Kot błyskawicznie wspiął się kominem do góry.

– Ha, ha! – zaśmiał się wilkołak, gdy z powrotem wrócił do własnej postaci. – Jak ci się podobałem jako lew?

– Nie za bardzo – odrzekł kot ostrożnie wyczołgując się z komina. – Oczywiście, taki wspaniały wilkołak może z łatwością zamienić się w duże zwierzę, ale pewnie nie udałoby się mu zamienić w takie malutkie zwierzątko jak na przykład mysz?

– Phi! To dla mnie błahostka! – powiedział z dumą wilkołak. I znów zniknął, a na podłodze pojawiła się mysz.

Kot jednym susem rzucił się na nią, chwycił ją zębami, potrząsnął i już było po wilkołaku.

W tym samym czasie królewska karoca dalej przemierzała drogę, a kiedy król przejeżdżał obok pola z sianem, zapytał kosiarzy:

– Do kogo należy to wspaniałe siano?

– Do markiza de Karabas – odpowiedzieli kosiarze, trzęsąc się ze strachu, bo byli pewni, że kot w żółtych butach słucha z ukrycia.

Karoca pojechała dalej, a gdy dotarła do pola pszenicy, król znów kazał zatrzymać powóz i zapytał kto jest właścicielem tych wspaniałych plonów.

– Wszystko to należy do markiza de Karabas, wasza królewska mość – odrzekli przestraszeni żniwiarze.

– Masz, markizie, naprawdę wspaniałą posiadłość – powiedział król, zwracając się do syna młynarza. A w duchu pomyślał: „Ten młody człowiek jest wystarczająco majętny, by poślubić księżniczkę”.

W końcu karoca dojechała do zamku wilkołaka, a Kot w Butach pomógł wszystkim wysiąść i poprowadził ich do sali bankietowej, gdzie czekał na nich wystawny obiad przygotowany dla wilkołaka.

– Mój drogi markizie – rzekł król. – Tytuł markiza to za mało dla ciebie, od tej chwili będziesz księciem de Karabas.

Syn młynarza ukląkł więc przed królem, który dotknął go swym królewskim mieczem i mianował księciem. A ponieważ młynarczyk zakochał się w księżniczce, a ona w nim, pobrali się i żyli długo i szczęśliwie w zamku wilkołaka.

Kot w Butach oczywiście zamieszkał z nimi i dostał bardzo ważne stanowisko. I choć nigdy już nie musiał chodzić na polowanie, zawsze nosił żółte buty z cholewami i miał przy sobie worek, który dostał od swego pana.”

But dla Kopciuszka

3 Czer

Kopciuszek życie miał fatalne. Wiadomo:

zła macocha, złe siostry, dupowaty tata… W dodatku, jak już życie dziewczyny zaczęło się zmieniać na lepsze, to i ona okazała się dupowata, bowiem zgubiła bucik.

Zastanawiałam się jaki to był but? Wysoki, średniowysoki czy płaski w typie baleriny?

Nie ważne, w każdym razie się znalazł w bajce facet, który chciał ów bucik przymierzyć każdej, która będzie chciała. A której wlezie na stópkę – zostanie żoną księcia (fajny przyczynek do małżeństwa)…

Mnie zastanawia inna sprawa. Jak facet się zakochał i dzieweczki szukał, to on po twarzy jej nie mógł rozpoznać, po zapachu, feromonach? A gdyby tak bucik wlazł na grubą babę, całą w pypciach, to on by się ożenił z taką?

Nie, przy całej miłości do bajek i baśni, niektóre wydają mi się absurdalne całkiem.

Podzieliłam się swoimi uwagami z moją mamą. A ona mi na to:

– to samo mówiłaś, gdy ci czytałam tę bajkę: „mamuś, a czemu on jej po buzi nie pozna, tylko po bucie, jakby Babie Jadze wsadził na nogę, to co by zrobił?”

I tak to nam bajkopisarze mieszają w głowach…

Nierealne buty szczęścia

25 Maj

Siedmiomilowe buty były kiedyś moim niedościgłym przejawem szczęśliwości, podobnie, jak zaczarowany ołówek. Takiego buta zakładało sie na nogi i jednym krokiem przeszło pół świata naraz…

Dzisiaj taka szybka podróż wcale nie wydaje mi się interesująca, bo nie da rady dostrzec szczegółów mijanych miejsc. A lubię stanąć i pogapić się na wszystko, zrobić zdjęcie i pójść dalej. Siedmiomilowy but, to taki pozorny przedłużacz życia. Niby wszystko szybciej i masz więcej czasu dla siebie. A tam, lecisz, jak oszalały, bo przecież, masz od razu chęć na więcej.

Dzisiaj już nawet nie pamiętam, do czego komu te siedmiomilowe buty były potrzebne? Ale bajka rozwijała fantazję i, jak się okazało, takie buciki stały się realne za sprawą samochodów i samolotów. Szewca zastąpił mechanik…

Jednak mimo wszystko takie obuwie dawałoby nam chwilkę romantycznej nierealności. I możnaby pospać trochę dłużej rano, a potem włożyć na stopy siedmiomilowe buty i pognać za pięć ósma do szkoły czy pracy. A spóźniona na seans filmowy para, mogłaby przypłynąć wręcz na początek filmu, gdy on by ją na rękach przyniósł… Się rozmarzyłam dzisiaj…